Nawigacja i wyszukiwanie

Nawigacja

Szukaj

Nazywam się Andrzej Zieliński. Urodziłem się w dniu 27 listopada 1917 roku w Hucie Szczerzeckiej (powiat Bóbrka). Ojciec miał na imię Piotr , Matka Józefa z domu Wojciechowska . Huta Szczerzecka była traktowana jako przysiółek Bryńc Zagórnych, wsi sołeckiej. Mam troje dzieci: córka Helena, rocznik 1942 oraz dwóch synów bliźniaczych Jan i Tadeusz rocznik 1953.
W odległości 6 km od mojej wsi było już woj. Stanisławowskie.

 
Odznaka 22 pułku ułanów


Huta Szczerzecka miała charakter wsi typowo                        
       ulicówki i rozlokowana była wzdłuż drogi biegnącej od wsi Brzezina  ku kolonii niemieckiej Reichenbach (Krasów) poprzez wsie Polana, Suszczyn i Warszawę. Leżała ona w łagodnej dolinie, pomiędzy wzgórzami Kamienna Góra a Niedźwiedź.
Huta Szczerzecka liczyła 55 numerów , nie licząc folwarku, który leżał na południe od traktu przy końcu wsi, od strony Brzezin. We wsi mieszkali i biedni i bogaci. Gro zabudowań były kryte strzechą, chociaż zdarzały się i zabudowania kryte dachówką.
Droga była nieutwardzona, tak , że w porach jesienno – wiosennych sprawiała trudności w poruszaniu się. Gdy nadchodziły takie pory ludzie chodzili tzw. zagumienką (była to ścieżka jakby na skróty przez pola i łąki, tamtędy szło się, gdy na drodze było błoto-nieraz gospodarze gonili tych co chodzą po ich polu , ale jakoś nikt na to nie zważał).
Wokół wsi dookoła rosły bardzo urodzajne lasy . Zbierało się tam jarzyny, poziomki i to w sporych ilościach. Na zbiór nie szło się z czym innym jak z wiadrem i nie wracało się wcześniej, jak było nie zapełnione. Jednak , aby wejść do niego i zbierać płody, trzeba było od służby leśnej uzyskać odpowiednie kwity.

 
Andrz ej Zieliński – ułan – 1939 rok

Kościół parafialny mieścił się w odległej o 4 km w przysiółku Brzeżany- sołeckiej wsi Bryńce Zagórne . W 1931 roku wieś ta liczyła 994 mieszkańców wraz z przysiółkami. Tutaj właścicielem majątku ziemskiego o areale 650 ha) był Zygmunt Wolski. Kuźnią zawiadywał W.Cholewka - ukrainiec, zaś krawcem był Pan Cimmerj. Wieś szczyciła się urodzonym tutaj wybitnym wojskowym   
     Andrz ej Zieliński – ułan – 1939 rok      urodzonym w Bryńcach Zagórnych. Jest nim Bolesław 
Roja (ur. w 1876 roku), generał , dowódca III  Brygady Legionów Polskich w 1917 roku. Zamordowany w 1940 roku w Sachsenhausen. We wsi była również cerkwia, lecz należała do parafii leżącej po drugiej stronie torów kolejowych w Bryńcach Cerkiewnych, wsi sołeckiej, liczącej w 1931 roku 631 mieszkańców wraz z przysiółkami. Była to typowa wieś ulicówka liczyła 2 km długości. Właścicielem majątku ziemskiego był hr Kazimierz Szeptycki . Majątek obejmował 460 ha. We wsi istniała   
gorzelnia (właściciele: hr Szeptycki i Hubner Joahim), świadczyli usługi krawiec Pan A.Kasjan i szewc Pan B. Obrocki.
Moje miasto powiatowe Bóbrka. Okoliczne większe miasta powiatowe to Chudorow i Kopiczyńce.
 

 

Panorama miasta Bobrka. 1938 rok

Na następnej stronie wycinek mapy województwa lwowskiego. 1926 rok. Huta Szczerzecka i Suchodolska
W Hucie Szczerzeckiej, wychowałem się i chodziłem do czteroklasowej szkoły. Nauczycielem był Pan Samborski z Krasowa, zaś nauczycielką Pani Zieglerówna, która mieszkała w budynku szkolnym. Jak pamiętam, mówiło się, że na terenie gdzie usytuowana była wieś , onegdaj istniała fabryka kryształów. Podobno często znajdowano w ziemi talerzyki, kubki i inne naczynia kuchenne, które tam kiedyś wyrabiano. Ojciec, pochodzący z naszej wioski, został powołany w 1917 roku, a więc w roku moich urodzin, do wojska austriacko-węgierskiego razem ze swoim teściem, Stanisławem Wojciechowskim. Przed pójściem  na wojnę, gdy miałem dwa tygodnie życia, rodzice mnie ochrzcili, nadając imię Andrzej, chociaż planowano  dać mi na  imię albo Mikołaj albo Andrzej. Moja Mama opowiadała, ze Ojciec nie chciał opuszczać domu, zanim mnie nie ochrzci. Chrztu udzielił ówczesny proboszcz ks Pietruski, który później udzielił mi sakramentów pierwszej Komunii Św. I Bierzmowania. Ostatnim proboszczem był ks Liwicki- weteran  z I wojny światowej . Był rannym i dłuższy czas przysypany ziemią po wybuchu pocisku. Stąd miał jedną połowę ciała miał bezwładną . On udzielał mi ślubu 24 września

   

Bóbrka,wjazd do miasta, 2008 rok

Brzezina.Widok od północy na kościół.2008

   

Brińce Zagórne.Widok na kościół.2008 rok

Brzezina.Kościół,reszta ołtarza.2008 rok

 

Brzezina.Kościół.Widok od drogi.2008 rok

1938 roku (żona Maria z domu Stankiewicz pochodząca z Huty Suchodolskiej). Obydwoje, to znaczy Ojciec i jego teść zginęli w czasie działań wojennych, chociaż oficjalnie uważano ich za zaginionych.
  Gospodarstwo rodzinne liczyło 4 wschodnich morgów, to tak mniej więcej, jakby do 3 dzisiejszych hektarów brakowało cztery tzw.  sążnie wschodnie. Szczytem marzeń było posiadanie konia. W naszym gospodarstwie  był koń, ale krótko. Kiedy Ojciec nie wrócił z wojny, Mama postanowiła kupić konia oraz sprzęt do obrabiania pola . Mama była krawcową,  zatrudniała swoje uczennice, więc jakiejś tam pieniądze zarabiała. Początkowo nie było komu tego konia obsługiwać. ŻydzI, którzy naówczas wyłącznie zajmowali się handlem, przyprowadzili konia, zamieniając go na krowę krowę. Oczywiście wzięli z obórki najładniejszą . Jak dorastałem, to moją pasją był właśnie koń. Nieraz spadłem z niego i mocno się potłukłem. Koń wypożyczany był na wesela i któregoś razu jak go zwrócono, to był „podpalony” (to znaczy miał już zapalenie płuc). Koń zaczął chorować, Mama nie wiedziała co począć, a żydzi tylko czekali na okazję. I ci sami co nam go sprzedali, to odkupili go za grosze , twierdząc ,że koń lada chwila padnie i za niego nic się nie dostanie.

 

Parada ułanów w mundurach galowych

Nasza wieś była w większości polska, z paroma chatami zamieszkałymi przez ukraińców. Ukraińcy mieszkali też we czworakach folwarcznych, pracując w majątku. Do wojny zdarzały się konflikty pomiędzy tymi nacjami. Były też rodziny mieszane i one wzbudzały nieufność wśród jednej i drugiej narodowości. Rzadko się zdarzało, aby dzieci z wioski szły do gimnazjum. A jak jedna dziewczyna Olga Mielnik, ukrainka, znalazła się w gimnazjum, to do egzaminu końcowego już ją nie dopuszczono, wszak była kobietą i to na dodatek ukrainką... Na studia szły tylko dzieci pochodzenia  ziemiańskiego. Władze polskie nie dopuszczały, aby ludzie z rodzin mieszanych (polsko-ukraińskich), no nie mówiąc już o ukraińskich, obejmowali  stanowiska w administracji państwowej.

 

Brody.Granica Państwa.1932 rok

Pamiętam , że w mojej wiosce mieszkali następujący ukraińcy:  Zazulak (czwarty z tego końca wsi gdzie ja mieszkałem) drugi Wasilku, a dalej do wsi to mieszkał Kic  (po polsku Kot) i dalej Gryca. Bardzo groźnymi ukraińcami byli - on i Zazulak. Dalej mieszkał Makowicz, a na folwarku mieszkały rodziny fornali ukraińskich: stróża nocnego folwarku – nazwiskiem Góral (groźny ukrainiec) i Partyki: Władek, Michał, Irku i Roman. Też dzienny stróż- Gordon , był ukraińcem.
Jak dorastałem to właścicielem folwarku był Małabędzki. On, jak i jego synowie, przepili majątek i nowym właścicielem został Tabiś (był on właścicielem do wkroczenia wojsk czerwonych na nasze tereny). Major rezerwy, prawnik z wykształcenia. Zięciem Tabisia był kapitan z 14 pułku ułanów lwowskich, zaś  żona tego kapitana, Janina zasadniczo prowadziła gospodarkę w majątku w Hucie. Drugi zięć był jakimś inżynierem, a żona miała na imię Stanisława. Tabiś miał jeszcze jednego syna, lecz nie pamiętam jego imienia. Po wkroczeniu Rosjan, Tabisia nie wiadomo kto, wydał NKWD. Zresztą ,jak ktoś chciał się wówczas pomścić na kimś, to wystarczyło donieść że taki np. policjant, oficer lub ktoś z wyższym wykształceniem tu a tu mieszka i już NKWD działało.
Ostatni raz Pana Tabisia widziałem w końcu września 1939 roku, jak wróciłem do domu po kampanii wrześniowej. Na podwórze majątku zajechały trzy czołgi rosyjskie, stanęły po rogach, jakby szykowali się do obrony. Znalazło się pięciu oficerów, zaś po wsi poszła „powiastka”, aby mieszkańcy zaraz zjawili się w kaplicy, jaką w nowych czworakach wybudowano, na zebraniu. Tam, po zejściu się mieszkańców wpierw dokonano pod dyktando oficerów rosyjskich wyboru nowej rady sołeckiej i sołtysa, a potem spytano się, czy siedzący pomiędzy nimi Pan Tabiś, którego ze sobą widocznie przywieźli, komuś z tutaj obecnych nie zrobił osobistej krzywdy. Ale przedtem, na samym początku powiedziano, aby nikt się Jego już nie bał, gdyż jego rządy w Hucie już na zawsze się skończyły i tutaj już nie wróci. Nikt się nie chciał zgłosić i dopiero po dłuższej chwili pracownik folwarczny, którego nazwiska nie pamiętam, wyszedł na środek i stwierdził, że Tabiś jego osobiście zbił pejczem, kiedy zostawił na chwilę konia zaprzęgniętego do wozu z gnojem, gdy poszedł do domu po kromkę chleba, bo był głodny. Wówczas siedzący za stołem oficerowie, pomiędzy którymi siedział Tabiś, kazali jemu, chyba gwoli wynagrodzenia krzywdy, pójść do pałacu i zabrać z niego co tylko zapragnie i będzie to już jego własnością . Powiedzieli, że do pomocy może wziąć małżonkę i dzieci. Zaraz i inni zapytali, czy oni mogą też tak uczynić, lecz spotkali się ze stanowczą odmową. I po tym rosjanie czołgami odjechali zabierając ze sobą Pana Tabisia, po czym wszelki ślad po Nim i jego rodzinie zaginął.
Ja z poboru, w 1938 roku, poszedłem do kawalerii i miałem odsłużyć tam dwa lata. Skierowano mnie do 22 pułku ułanów pogranicznych, zwanym Pułkiem Jaremy lub Pułkiem Jeremiego Wiśniowieckiego, stacjonującej w m. Brody. Na rogatywce miałem biały otok, zaś nasz proporczyk był też koloru białego z trójkątnym paskiem amarantowym. Mundur oznaczony był numerem pułku. Pułk znany był z przyśpiewki : „Śmierdzą naftą, robią długi, to jest pułk dwudziesty drugi”.  Pojechałem więc hen, hen od  mojej chaty, bo aż za woj. lwowskie, tarnopolskie i znalazłem się w woj. wołyńskim. Tam mieszkali  ludzie niskiego wzrostu, pogrubieni w sobie. Ale i żyli też tam polacy, białorusini, żydzi, rosjanie . Naoglądałem się tam tych „baciuchów” z czerwonymi gwiazdami (tak nazywaliśmy żołnierzy sowieckiej straży granicznej), którzy po drugiej stronie granicy pełnili swoją służbę. Tak ich

 

Ułani w kampani wrześniowej

nazywaliśmy, gdyż mieli takie ogromne czapy, z dużymi czerwonymi gwiazdami nad czołem.
Dowódcą pułku był do lipca 1939 roku płk Hieronim Suszczyński, zaś przed wybuchem wojny dowództwo objął ppłk Janusz Greśko. Pamiętam, że pułkownik Suszczyński trzymał swojego osobistego konia z okresu walk w 1921. Koń ten miał sztuczną część grdyki- widocznie był ranny . Otoczony był specjalną opieką  jego ordynansa . Był on stareńki, calutki „bieleńki” z powodu siwizny. Pułkownik siadał na niego tylko z okazji święta 11 listopada , aby uczestniczyć w uroczystym capstrzyku. Płk Suszczyński siedział na tym koniu i uczestniczył w uroczystości ku czci poległych. Żołnierze ustawieni frontem , odpowiadali po odczytaniu każdego nazwiska poległego żołnierza - „poległ na polu chwały”. Capstrzyk kończyła defilada.
Pułk wchodził w skład Kresowej Brygady Kawalerii , którą we wrześniu 1939 roku dowodził płk Stefan Hanka-Kulesza . W jej skład wchodziły dwa pułki ułanów (20 i 22) i 6 pułk strzelców konnych, jak i 13 Dywizjon Artylerii Konnej, szwadron Pionierów oraz szwadron łączności, obydwa ze Lwowa.  Brygada stanowiła część armii Łódź. Ja przydzielony byłem do baterii łącznościowej dowodzonej przez kpt Mariana Lewandowskiego. Dowódcą mojego plutonu był plut. Cypel – bardzo wymagający podoficer. Jak pamiętam moimi kolegami, z którymi rozpocząłem służbę , także wojnę 1939 roku i z którymi dotrwałem do ostatniej bitwy pod Tomaszowem byli: Stanisław Szymański-mój koniowodny , Franciszek Zaremski, Michałowski, Piechowski ,Andrzej Szczupak z Chudorowa , Cichocki, Krupa,Tumaszyniec, Mitręka, Iwańczyszyn i kpr Bida. Tych pamiętam.
Nikt nie wiedział że i co podpisali Mołotow i Ribentrop w sierpniu 1939 roku. Okazało się, że w tym traktacie ustalono daty uderzenia na nasz kraj, jak i ustalono nową , przyszłą granicę pomiędzy Rosją a Niemcami, po zagarnięciu Polski. M. innymi wytyczona ona była za Medyką i ona jest tam do dnia dzisiejszego. Niemcy miały zaatakować Polskę 1 września, zaś ZSRR 17 tegoż miesiąca.

   

Warta.Pierwsza rzeka pokonana wpław.2008 rok

Szadek. Dworzec kolejowy.1936 rok.Miejsce wyładunku 22 pułku z transportu kolejowego.

Ponieważ jednostki wojska polskiego po 1 września odeszły w trybie nagłym od granicy wschodniej na front z Niemcami, to dojście przez rosjan do ustalonej w traktacie Ribentrop-Mołotow  granicy pomiędzy Niemcami a Rosją , odbyło się błyskawicznie. Już po dwóch dobach okopywali się na linii demarkacyjnej.
Brałem udział ze swoim pułkiem od lipca 1939 roku w  głównych manewrach, tak  się te one nazywały. Było ostre strzelanie ,przeprawy przez rzekę, jezioro itp. Byliśmy dobrze wyszkoleni , zaś na tych manewrach „dostaliśmy dobrze w kość”. Manewry miały się ku końcowi, kiedy pułkownik wydal rozkaz szybkiego powrotu do koszar. Odbyło się to błyskawicznie. Konie odprowadzono na swoje miejsca do stajni. Zaraz wydano obiad czy śniadanie (tego już nie pamiętam) i do magazynu. Nastąpiło przemundurowanie. Nasze mundury po ćwiczeniach poligonowych były zabrudzone i zakurzone, bo tego lata było sucho i bardzo gorąco. Gruntowne mycie  się, fasowanie mundurów, butów, ostróg ,pasów i całej reszty . W nocy z 1 na 2 września wojsko złożyło przysięgę wojenną. Przyjmował ją zastępca dowody pułku, major Komornicki. Odbyło się to na placu koszarowym. Major powiadomił wszystkich oficjalnie, że Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę. Treść przysięgi wojennej zawierała przyrzeczenie bronić Ojczyzny na lądzie, na morzu i w powietrzu do ostatniego naboju, do ostatniej kropli krwi. Później krótkie przemówienie majora. Pamiętam, jak nam żołnierzom przypominał o konieczności noszenia odtąd na szyi  „metryczek śmierci”. Były to małe metalowe tabliczki na pasku zapinanym na szyję, z numerem jednostki i danymi właściciela tabliczki. Miało to ułatwić pracę jednostkom sanitarnym, zwłaszcza w wypadku śmierci, bo i z takimi przypadkami ,jak mówił, trzeba się liczyć.
Wojsko i tak już nieoficjalnie o wybuchu wojny wiedziało z plotek. 

 
m.Szadek.Wejście na cmentarz.Tam pochowano żołnierzy wrzęsnia 1939, głównie poległych w czasie nalotu bombowego z 05 na 05 września.

Nastąpił wymarsz  na stację kolejową w Brodach i po paru godzinach, jeszcze w nocy z 1 na 2 września nastąpił wyjazd pociągów w kierunku zachodnim. Były dwa składy pociągów, na który załadował się cały pułk.
Wyładowaliśmy się z transportu w m.Szadek, w województwie łódzkim i udaliśmy się na linie rzeki Warta w okolicy miejscowości Warta. Nasz transport co szedł z Brodów, został zaatakowany przez lotnictwo koło Kutna, lecz uniknął większych strat. Weszliśmy w skład grupy operacyjnej „Sieradz” gen. bryg. Franciszka Dindorfa-Ankowicza, wzmacniając 10 Dywizję Piechoty.
Nasz dowódca kpt Marian Lewandowski poległ w czasie marszu ze stacji wyładowczej ku rzece Warcie w czasie nalotu. Zaraz po rozładunku rano w dniu 3 września, jako patrol rozpoznawczy , przekroczyliśmy rzekę Wartę. Chodziło o nawiązanie łączności

 

Po bombardowaniu lotniczym.Wrzesień 1939 rok

bezpośredniej z oficerem ogniowym, który już był na wysuniętym stanowisku obserwacyjnym usytuowanym za rzeką. Dowódca patrolu był w stopniu oficerskim, jako oficer ogniowy , jego zastępcą był drugi oficer znający się na mapie. Oni jechali pierwsi, za nimi pędził na koniu „rozwijakowy” , nazwiskiem Chrzan i rozwijał z bębna kabel telefoniczny. Jego zadaniem było wyłącznie rozwinięcie kabla do stanowiska obserwacyjnego. Za „rozwijakowym” jechał tzw.  „tyczkowy” . Jego zadaniem było ułożenie kabla, jego ewentualne skrycie i uchronienie przez zniszczeniem bądź zerwaniem. Budowa linii trwała moment. Trzeci jechałem ja tzn. tak zwany „narzędziowy”, którego trzyma się bezpośrednio tzw. koniowodny. Moim zadaniem było jechanie trzymając w ręku kabel i sprawdzanie, czy nie jest zerwany, uszkodzony, schowanie go ewentualnie, aby nie uległ uszkodzeniu. Zaś koniowodny zajmuje się trzymaniem koni swojego i mojego ,w wypadku jak muszę zeskoczyć z konia, aby coś naprawić na ziemi , itp. Pamiętam, że jak jechaliśmy po linii, to trafiliśmy na tor kolejowy, na którym  leżała rozwinięta przez „rozwijakowego” linia.

 
Wisła, rejon Wału Miedzieszyńskiego. W głębi zabudowania Warszawy. Rejon linii obrony 22 pułku w 1939

Musiałem rozcinać kabel ,przepychać go pod torami i łączyć powtórnie. Nawet pamiętam, że moje hasło wówczas przy sprawdzaniu sprawności tej układanej pierwszej na tej wojnie linii było słowo „brzoza”, zaś na punkcie odzewem było słowo: „lew”. I już jestem na punkcie obserwacyjnym. Widzę, że ogniowy i reszta są już okopani.  Pokazali mi przez lornetkę niemców.  Zobaczyłem pierwszy raz w życiu niemieckie wojsko. Widziałem jak żołnierze niemieccy maskowali działa, a była to odległość tak ze 6 kilometrów. Ja miałem tylko służby nocne, od 22-giej do 6 - stej rano. W dniu następnym, 4 września pułk nasz we współpracy z  brygadą uczestniczył w odparciu ataku niemieckiego w sile 2 batalionów piechoty obok m. Warta. Na rzece Warta staliśmy około jednego tygodnia. W tym czasie pułk w składzie brygady toczył boje z niemiecką 24

 
Rzeka Wieprz. Ostatnia 4 rzeka pokonana wpław na koniu przez A.Zielińkiego w 1939 r.

Dywizją Piechoty gen. por. Friedricha Olbrichta. Z niewiadomych przyczyn nagle , a było to chyba  8 września zarządzono natychmiastowy odwrót. Po zmianie dowodzenia pułkiem, którego dowództwo  objął płk Płonka zajęliśmy powtórnie linię obrony wzdłuż rzeki Warty. Cała brygada rozlokowała się w okolicach od Sieradza do m.Warta. Z prawej flanki mieliśmy już tylko rozlewiska jeziora Jeziorno. Oczywiście byliśmy ze stanowiskiem obserwacyjnym i grupą ułanów po drugiej stronie rzeki. Gdy rozpoczął się atak niemiecki , po silnym ostrzale artyleryjskim, wskutek ogromnej przewagi, musieliśmy wycofując się sforsować wpław rzekę, wciąż pod silnym ostrzałem i bombardowaniem z powietrza. W rzece utonęło wielu ułanów, przede wszystkim rezerwistów, a sprawił to brak wyszkolenia i współpracy z koniem. Na ich wyszkolenie zabrakło niestety czasu, wszyscy kierowani byli na front. Nasza brygada wydawało się, że była już rozbita. Jak wróciliśmy na stanowiska naszej artylerii, to zastaliśmy tylko zadymione puste i rozbite armatki.  Ze swoim mocno przerzedzonym pułkiem odskoczyliśmy znad Warty nad Pilicę, w rejon Tomaszowa. Tam  miała być druga linia obrony. Niestety obrona tam nie trwała długo.  Staliśmy tam ze trzy doby. Doszły

 

Wrzesień 1939. Zdobycie kolejnej polskiej wioski

bowiem wiadomości, że Niemcy już zajęli Kraków, a z północy wojska niemieckie prą w kierunku Warszawy. Wobec grożącego oskrzydlenia, cały czas pod obstrzałem i z dużymi stratami, zgodnie z  rozkazem opuściliśmy ten teren i zaczęliśmy iść w kierunku Warszawy. Już nie było naszego  kapitana Lewandowskiego  który został zabity nad Wartą,  zaś jego następcą był podporucznik, młody i nie doświadczony człowiek. Dostaliśmy się  w pierścień ,byliśmy okrążeni. Wszystkich rzucono do walki i po przerwaniu okrążenia, dostaliśmy się do Warszawy. I tam wyżsi dowódcy dowiedzieli się ,że sowieci weszli do Polski. Tak więc w  Warszawie byliśmy 17 września. Zajęliśmy stanowiska na skrzydle ugrupowania obronnego w m.Saska Kępa. Po okopaniu się i przyjęciu obrony, generał dyw. Stefan Dąb-Biernacki, dowódca nowo utworzonego Frontu Północnego, w skład którego wszedł mój pułk ogłosił: żołnierze – „Rosja uderzyła na Polskę, ale my się będziemy bronić do ostatniego guzika”. Uświadomili sobie że są pomiędzy dwoma frontami. Padł rozkaz przemundurowywać się w mundury zimowe. Poprzednie mundury zdjąć, myć się i golić. Domyślać się zaczęliśmy, że idziemy na Rosję. Panowało takie przekonanie ,że mimo, iż to Rosja na nas napadła, to my ich pogonimy tym razem hen aż po Moskwę. Dostaliśmy cale kompletne mundury i wyposażenie. Zaopatrzenie w amunicję, umundurowanie działało dobrze, ale brak było żywności , picia oraz żarcia dla koni. W czasie wojny i na froncie winniśmy dostać podwójne racje żywnościowe. Lecz po rozbiciu taborów nad Wartą, zaprowiantowanie, nawet suche, było bardzo rzadko wydawane. Ale najbardziej doskwierał w czasie tego marszu odwrotnego brak picia. Dni były bardzo gorące, kurz i spiekota wzmagał chęć picia. A tu był wydany rozkaz kategorycznie zabraniający picia wody z jakiejkolwiek studni. Podobno niemcy zatruli studnie, aby wzmóc panikę. Jak tylko gdzieś napotkano strumyk, to pito do upadłego. Ale wpierw pojono konia. W te upały bardzo męczyła też konieczność dźwigania uzbrojenia. A każdy żołnierz miał 5 ręcznych granatów umocowanych z jednej strony  i 5 z drugiej strony, dwie pary ładownic z amunicją, a z tyłu przewieszony przez plecy karabin. Ponieważ jeszcze panował rygor, to po służbie nocnej albo podczas postoju dokonywano przeglądu i rozliczano z posiadanej amunicji i granatów. Więc strach było się tego balastu pozbywać. Żywność darowały nieraz inne pułki , co były w lepszej sytuacji aprowizacyjnej. Jak się przemundurowali, to nastąpił wymarsz na wschód. Na koniach ,było to do dnia, przeprawialiśmy się wpław przez Wisłę. Potopiło się wielu ułanów ,przeważnie rezerwistów. Bo ułani z poboru mieli oswojone konie, a rezerwiści dostali nie opanowane konie, wymagające ćwiczeń, a na to zabrakło już czasu przed wymarszem na front. I tak konie poszczepiały się ze sobą sprzętem i w takich śmiertelnych wirach szły na dno razem z siedzącymi. Sprzęt przeprawiono pontonowym mostem .Szliśmy na Otwock, Puławy. Lublin został z boku po lewej stronie i pomiędzy Lublinem a Krasnystawem przekroczyliśmy rzekę Wieprz . Dowiedzieliśmy się w drodze, że ich pułk przeznaczony jest do obrony Kowla – to takie były puszczane plotki, aby może nie obniżać morale wojska, gdyż jak teraz wiem, to celem naszego marszu, zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza,  był Lwów, a potem granica rumuńska. Dobiliśmy pod Zamość, ale nie wiedzieliśmy, że Rosjanie już stanęli na linii rzeki San. Szli jak po swoim, bo tam na wschodnich rubieżach nie było żadnego polskiego wojska ,gdyż ono, jak wcześniej wspomniałem w dniu 1 września odeszło na zachodni front. Granicę broniła tylko straż graniczna. Wieprz sforsowaliśmy wpław, ale też momentalnie zbudowano most i działa poszły do przodu. Dowódca poprowadził ich na Zamość. Tam dowiedzieliśmy się, że Rosja stoi już na tej nowej granicy. Jak się okazało, znaleźliśmy się w ugrupowaniu dużej masy wojsk, które w kierunku Lwowa –zgodnie z rozkazem – zmierzały zarówno od północnego zachodu, jak nasze ugrupowanie, połączone z resztkami Armii Lublin, a także z kierunku południowo-zachodniego, jak resztki Armii Kraków. I tez nie wiedzieliśmy, że już 7 września niemcy śmiałym manewrem od południa zajęli Tomaszów Lubelski, Rawę Ruską, tworząc zaporę dla spodziewanego w tym kierunku odwrotu wojsk polskich. Gdy przybyliśmy pod Tomaszów, to już Armia Kraków została przez niemców doszczętnie rozbita. W tej sytuacji nasze manewry zaczepne, które miały na celu przedarcie się przez niemiecki kordon na wschód w kierunku Bełżec i dalej na wschód, musiały skończyć się niepowodzeniem. Mimo to zarządzono uderzenie na wprost, a było to bliskie uderzenie, lecz niemcy byli już dobrze okopani. Pułkownik Suski, czy to objął dowództwo nad wszystkimi tego nie wiem, ale wydaje się jakby dowodził resztkami całej brygady. Na koniu, z szablą w ręku cały czas był na pierwszej linii. To uderzenie było

 
Wrzesień 1939 rok.Przegrupowanie niemieckich niemieckich sił zbrojnych

pomiędzy 25 a 28 września. Jak pułkownik zarządził uderzenie, to niemcy momentalnie zorientowali się, że polacy szykują uderzenie na nich i przykryli nas strasznym ogniem. Uderzenie nasze, bez żadnego przygotowania artyleryjskiego wykonane zostało z marszu. I stało się piekło na ziemi. Zrobiła się ciemna noc, chociaż uderzyli tak pod wieczór. Na nas leciał z góry grad pocisków, Bóg jeden wie ,co strzelało i ile. Leciały pourywane gałęzie z drzew, ba i całe drzewa. Była to, jak mi się wydawało, walka wręcz. W końcu straciłem zupełną orientację z kim walczę. Zamość został po prawej stronie. Walka trwała około dwóch godzin. Pole walki było zadymione chyba specjalnie i walka odbywała się w ciemności. Była tragedia, rżenie koni, kupa mięsa, bardzo dużo ludzi poginęło . Pod koniec usłyszałem krzyk swojego dowódcy płk Suskiego: „żołnierze, co ta kawaleria i artyleria dzisiaj wart, na dzisiejszej wojnie wygrywają inne rodzaje broni” , ze trzy razy słyszałem ten jego krzyk. I stopniowo strzały zaczęły zanikać. Nie wiedziałem jak się to wszystko zamieszało i gdzie się znaleźliśmy. Czy wojska polskie przeszły przez linie rosyjskie, czy też nie. Pułkownik chciał stwierdzić chyba, że ta broń jaką mieli kawalerzyści na współczesnym polu walki nic nie była wart. Nie mogę powiedzieć tego na pewno, ale może rosjanie, w ramach współpracy z Niemcami ostrzeliwali ich z katiusz? I to nas przeraziło, ten ciągły ogień na nas, nad nami, no i zupełna

 
Pł.Gorodzki,Lwów.Budynek VI Komisariatu Policji w 1939 roku.Miejsce pracy Michała Rybki.2008 rok

dezorientacja w ciemności. Jeszcze raz usłyszałem  głos pułkownika, że to koniec, i że dalej nie pójdziemy. Ta noc trwała i trwała. Ja wiem, że rosjanie się specjalizowali w takich zadymianiach pola walki, może to oni zrobili, wszak ,jak się okazało , to stali nie tak daleko. Nikt potem nikogo nie poznawał, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Milkły strzały, tylko było słychać było w pobliżu pojedyńcze odgłosy broni. Natomiast z oddali słychać było kanonadę artyleryjską, widocznie gdzie indziej walki jeszcze trwały. Już sam nie wiedziałem, czy czasami biliśmy  się pomiędzy sobą w tym galimatiasie i ciemnościach, czy ja wiem?  Myśmy jednak sporo uszli z terenu walki. Jak się rozwidniło, to brak było jakiegokolwiek dowódcy. Jakby byliśmy wojskiem zaginionym. Podszedł do mnie nieznajomy mi sierżant  i zaproponował, abyśmy zamienili się mundurami. Oczywiście odmówiłem. Nikt nie wiedział co robić dalej, bo już mijała druga doba bez picia i bez jedzenia, brak jakichkolwiek rozkazów, jakiegokolwiek dowództwa. Inni żołnierze, jakich napotykaliśmy po drodze, zaczęli się sami rozbrajać. Myśmy w gronie naszego patrolu łącznościowego, jakim wyruszyliśmy na wojnę, byliśmy nadal razem, na koniach i z pełnym uzbrojeniem. Ale nie wiedzieliśmy co począć. Bo baliśmy się i swoich dowódców, że gdybyśmy się rozbroili, to, w wypadku natrafienia na nich, to moglibyśmy zostać rozstrzelani za dezercję, no i Rosjan, bo jakbyśmy natrafili na nich w pełnym uzbrojeniu, to też kula w łeb, albo w najlepszym razie pojechalibyśmy na Syberię. Nic nie wiedzieliśmy też, co się dzieje we Lwowie i gdzie indziej. Staliśmy i zastanawialiśmy się co robić dalej, dokąd się udać. Bo w naszym gronie byli ludzie z różnych krain Polski, lecz większość chyba była z Wielkopolski. Jeden boi się iść z powrotem na zachód na Poznań, bo tam są już Niemcy, taki na przykład Zaremski . Ja zaś i paru innych chciało kierować się na wschód, bo chcieliśmy z kolei iść do swoich chałup, lecz też baliśmy się spotkania z Czerwoną Armią. Na dodatek tamtejsza ludność bała się udzielać wojsku pomocy. Inni błąkający się żołnierze przekazali wieści, że rosjanie srogo obchodzą się z tymi,  co mają jakiejś oznaczenia na pagonach, czy to gwiazdki, czy belki, natomiast żołnierzy, którzy nie walczyli przeciwko nim, puszczają wolno do domu. Dowiedzieliśmy się też , że jak wchodzili rosjanie, to Przemyśl okrutnie się bronił .To zastanawianie trwało około dwie doby, w tym czasie też błąkaliśmy się dookoła. Konie były głodne, co chapną to tylko jakiejś gałązki ale i ja też głodny okrutnie, w jukach nie było nic do jedzenia, tylko swoje rzeczy osobiste, zapasowe podkowy (bo każdy ułan musiał w razie konieczności podkuć swojego konia). W końcu nie widać ani sierżanta, ani oficera, spotykali

 
Lwów.ul.Grunwaldzka.Miejsce zamieszkania Wujostwa Rybki.Widok współczesny

tylko innych błąkających się żołnierzy z innych pułków, czy to z podkarpackich (mój pułk nazywał się pograniczny) czy też z podhalańskich. O stosunku ludności do nich tam wówczas ,to ja mogę dać taki przykład, że jak błąkaliśmy się ze Stanisławem Szymańskim, moim koniowodnym, który przez całą kampanię nie opuszczał mnie ani o krok, to na skraju jakiejś wsi (nie pamiętam jakiej) zobaczyliśmy na grządce, takie przerwane już pomidory, jakie zostały na krzakach. I puściliśmy się na te pomidory, ale zaraz od chaty gospodyni, która widocznie ich obserwowała, zaczęła krzyczeć na nich po polsku i wymachiwać rękami , że złodzieje itp. Nie pamiętam nawet smaku tych pomidorów. Moi koledzy z poznańskiego zdecydowali się iść razem ze mną na Lwów. Trzymaliśmy się dotąd razem, to razem idą ze mną. Trzymać się będą mnie i koniec. No, ale im powiedziałem , że ja nie mogę im zapewnić w domu utrzymania i spania, bo tam chata kurna, zaś ziemi malutko. Jak ścisnęliśmy się razem do kupy i zaczęliśmy płakać i co dalej robić? W końcu zdecydowaliśmy się , że oni jednak pójdą na zachód, a ja na wschód. Gdyśmy się rozstali i ja udałem się samotnie na wschód, to już nie jechałem na koniu, tylko szedłem obok, gdyż doszedłem do wniosku, że z oddali jak nie było widać jeźdźca ,to mogłoby się wydawać, że to jest błąkający się koń, a takich spotykali dużo. W końcu dojrzała we mnie myśl, aby jednak się rozbroić. Rozbroiłem się w nieznanym mi  gospodarstwie, jakie napotkałem po drodze. Lecz cały czas starałem się zapamiętać (tak mi się wówczas wydawało), gdzie chowam swoją broń i wyposażenie. Zostawiłem w stajni swojego konia, jeszcze poszedłem na pole,nie opodal stała kopa suchej koniczyny i włożyłem mu jej sporo do koryta. Jak wracałem z pola, to widziałem wyraźnie, jak z domu jakiś mężczyzna mnie obserwuje, ale tak, aby go nie było widać. Rozkulbaczyłem konia i na uździe przywiązałem go do koryta. Wszystkie rzeczy zostawiłem w stajni, zabrałem sobie tylko juki . Niejako przy okazji wspomnę, że całe wyposażenie ułana mieściło się w siodle.

 
Lwów,ul.Grunwaldzka.Widok z drugiego końca ulicy. Widok współczesny.

Miało ono 12 troków. Wszystkie były określone i miały swoje przeznaczenie. Pod siodło szła derka, dopiero na nią siodło podciągane popręgiem. Miałem nadzieję , że ten gospodarz zaprosi mnie do chaty, za to, co mu zostawiłem i da mi herbaty i coś zjeść. Ale gdzie tam, powoli wyszedłem z gospodarstwa i udałem się w kierunku wschodnim. Co prawda konia wojskowego nie można było sprzedać, ani sobie przywłaszczyć, bo to była charakterystyczna rasa, a każdy koń miał wytatuowany swój numer. Ale niebawem ogłoszono amnestię i jak ktoś oddawał broń i inne wojskowe rzeczy, to nie podlegał karze . I gdy tak szedłem to zebrało się nas takich jak ja tak do kupy pięciu. Nie znaliśmy się wcześniej, pochodziliśmy z różnych kierunków, jeden ze Stanisławowa, drugi ze Stryja, trzeci z Czerniowca, inny z Tarnopola ,lecz wszyscy byliśmy ułanami. Na sobie pozostawiłem tylko pas główny, rogatywkę  z orłem w koronie, hełm ułański, zapasową polówkę. No i idziemy razem. Ale nie wiemy dokąd i gdzie idziemy. Napotkaliśmy jakiegoś mężczyznę, mówiącego po ukraińsku. Ja umiałem po ukraińsku dobrze, bo w szkole był uczony język ukraiński i polski, a niemieckiego ani hebrajskiego nie uczono. Zatrzymaliśmy tego bardzo wystraszonego mężczyznę. Mówię do niego, żeby nas podprowadził, albo powiedział, gdzie znajduje się wojsko rosyjskie. On nam wszystko opowiedział. Ale jak go poprosiliśmy aby ich poprowadził, to się przestraszył i nie chciał iść . Zaczął się tłumaczyć (ale już po polsku) , że nie wie gdzie ,itp. No i poszliśmy sami. I tak dotarliśmy  - a nikt nas nie zatrzymał, bo pięciu chłopów i to wojskowych bano się po prostu- niedaleko posterunków rosyjskich. Dowiedzieliśmy się od przechodzących, że tam za tym budynkiem stoją zawsze posterunki rosyjskie. Ludzie ostrzegali: „nie idźcie dalej, bo tam są ruski”. Ten marsz w piątkę trwał do tej pory dwa dni. Byliśmy bardzo osłabieni, głodni, niewyspani i strasznie brudni. Idziemy zdesperowani dalej, już przestaliśmy gadać pomiędzy sobą, było nam wszystko jedno. Zobaczyliśmy w końcu rozstawione posterunki rosyjskie, a była to straż graniczna.. I jak dochodziliśmy, to oni jakby na nas czekali- widocznie obserwowali nas przez lornety. Baliśmy się, czy nie będą strzelać. Ale oni podpuścili nas blisko siebie. Patrzę , a tu „berbeciuchy” , ja ich znałem , gdyż naoglądałem się ich na granicy pod Brodami. Przyjęli nas, pojawił się ich  dowódca. Zagadał bardzo łagodnym głosem i powiedział, że kieruje ich dalej i doprowadził nas do punktu granicznego. Poszliśmy. Pomiędzy nami był kapral, który ze strachu zdjął pagony  kaprala, zerwał te dwa paski, ale  było widać ślady po nich. Jak ten bidaka się bał, chciał nawet te ślady myć, ale bezskutecznie. Na tym posterunku siedzą oficerowie, jeszcze nie mieli pagonów na ramionach, tylko mieli oznaki stopni na kołnierzach. Jak miał 3 gwiazdki to był porucznik, bo u nas był to kapitan. W pierwszej kolejności zapytali czy jesteśmy ułanami. Potem - a gdzie Wasza broń. Co tu gadać, nie wiadomo co gadać. Ale ja znając dobrze język ukraiński i w tym języku, trochę też po polsku, zacząłem coś mówić, ale jak oni to podchwycili , to dalsze pytania skierowali  do mnie. Jakoś mi się powiedziało ,że nasi dowódcy kazali broń złożyć na kupę i odejść gdzie kto chce. Oni na to powiedzieli, że „da wojaki wy harosze, ale oficery to blade”. Mieliśmy, jak wcześniej wspomniałem, metryki śmierci-uwiązane na szyi. Wydano nam je, jak się przemundurowywaliśmy w Brodach. Te tabliczki nam zabrali, podobnie jak ostrogi i hełmy. Chlebak przejrzeli, to co tam było to im zostawili. Tylko jeszcze raz pytali gdzie ich broń, a o konie wcale się nie pytali. Natomiast  pytali gdzie mieszkamy. Ja na to, że spod Lwowa. A oni na to, że haraszyj gorod.  Mówią , że jak będą jechać ich maszyny, to abyśmy podnieśli rękę, one zatrzymają się i nas zabiorą i na koniec- jedzcie do swoich, do żonki i dzieci. I nie zostaliśmy wzięci do niewoli. Tak odszedłem do swojej chaty. I tak było, jak jechały samochody wojskowe ,to jak podniosłem rękę, zaraz stanęli, zaraz burty otwierali ,ręce podawali ,pytali się dokąd ,oni-  że do Lwowa, no to haraszo bo oni też do Lwowa. I tak szybko się znalazłem we Lwowie.
Tam ulicy Kazimierzowskiej mieścił się Sąd i VI Komisariat Policji Państwowej. Mój wujek, Michał Rybka, brat mojej Mamy był sierżantem policji i w tym Komisariacie był Zastępcą Komendanta. Wujek, jak się Policja po wybuchu wojny rozpierzchła, to skrył się w swoim mieszkaniu. A mieszkali przy ulicy Grunwaldzkiej. Jak weszli Rosjanie, to tych o których wiedzieli , a których mieli zwalczać, to zaraz ich wyłapali, a o dużo innych donieśli ludzie, często polacy, czy to z zazdrości czy też z zemsty. NKWD czekało tylko na takie donosy. Wujostwo to była bliska rodzina, dzieci i żona na wakacje zawsze przyjeżdżali do nich na wieś. Wujek akurat był przy domu, jak czołgi przejeżdżały ulicą Grunwaldzką ,był ogromny huk. Wyszedł z domu, aby popatrzeć co się dzieje na ulicy. I jak tylko się wychylił z bramy, to z przejeżdżającego czołgu padła seria strzałów w jego kierunku . Zginął na miejscu. Gdy znalazłem się we Lwowie, to  wstąpiłem  do Niego.  Myślałem, że się umyję i dojdę do siebie. Nacisnąłem na dzwonek, a Wujenka przez wizjer mnie poznała  i zaraz wpuściła do mieszkania. Jak mnie zobaczyła to się rozpłakała, a  dzieci  trójka (Artur,Janina i Ryszard) wokół niej. Wujenka poobcierała łzy i powiedziała: Andrzej- Wujek nie żyje. I opowiedziała mu jak to się stało. Ugościli mnie , wykąpali i odprowadzili na dworzec Lwów Podzamcze, bo z tej stacji najwięcej pociągów odchodziło na Stanisławów. I akurat odchodził pociąg w tym kierunku. Obsługa pociągu była jeszcze polska. Nie płaciło się nic, już wszyscy wiedzieli, że się przewija mnóstwo żołnierzy, powracających z wojny do domu. W tym czasie rosyjskiego wojska we Lwowie było mnóstwo i także wszelakiego uzbrojenia. Ja się dziwiłem , że oni wiedzą którędy jechać, bo gnali jak szaleni, tak jakby by byli na swoim. Wszędzie tylko na czapkach gwiazdy. Ale do tych polskich żołnierzy, którzy byli rozbrojeni i wracali do domów, to rosjanie nie podchodzili i ich nie zatrzymywali. Było nam powiedziane na granicy, że jakbyśmy zatrzymali samochód wojskowy i powiedzielibyśmy, że chcemy się dostać do domu, a oni może jadą w tym kierunku, to zawsze nas zabiorą. I nawet można było myśleć, że może by specjalnie nas odwieźli do samej chaty.

Informujemy, że strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Polityka prywatności .