Stanisława Kulas,z domu Kałowska , rocznik 1925
Relacja z pobytu na pracach przymusowych w latach 1940-1945
w miejscowości Linzen, dzisiejszej Lędzina
Wywodzimy się i mieszkamy nadal w miejscowościach Korytnica, Ligota i Koryta w gminie Raszków, powiatu ostrowskiego.
Bukowice-Fransaubar. Stacja Kolejowa. Widok współczesny |
Nawałnica 1939 roku przeszła przez nasze tereny błyskawicznie i jakby niezauważalnie, gdyż na nic zdały się ucieczki większości mieszkańców na północ, skoro na drugi, czy też trzeci dzień już wracano do domów, dowiadując się, że wojska niemieckie poszedł już hen, hen w kierunku stolicy Polski. Nikt nie zdawał sobie wówczas sprawy z szybkości działania niemieckiego wojska, które mogły dziennie przebić się przez słabe polskie linie obronne na odległość 50-100 km.
Szybko zapomniano o wrześniu, gdyż o wiele większym zmartwieniem była rozpoczynająca się kampania wysiedleń. Niemcy hitlerowskie wracały do myśli całkowitego zgermanizowania
Bukowice-Kościół,2008 r. |
Wielkopolski, teraz z znowu powrócono nazwą z okresu zaborów-Wartegau. Przez krótki okres czasu większość rodzin została załadowana na wozy okolicznych sąsiadów, z podstawowym dobytkiem, odjeżdżała do z góry zaplanowanego miejsca, a to do opuszczonych zrujnowanych domostw, a to do sąsiadów,a to na roboty przymusowe. W ten sposób rodziny polskie pozbawione było źródeł utrzymania.
Szczególnie my młodzież to odczuwaliśmy i szukaliśmy drogi wyjścia z tej sytuacji.
A właśnie przyjechał na przepustkę chłopak z Korytnicy, który był na robotach w Linzen, nie za dużej wsi za Fransaubar. Chwalił sobie pobyt tam, że niemieccy gospodarze nie są tam tacy źli, że otrzymuje jakiejś tam wynagrodzenie i jest jak to się dzisiaj mówi „ok”.
Natychmiast zadecydowaliśmy, że tam jedziemy. A był to marzec 1940 roku. Tak na pewno to był marzec, gdyż jak tylko rozpoczęliśmy tam pracę, to przebieraliśmy pyrki z kopca..
Wyjechaliśmy więc tak jakoś pod wieczór rowerami na pociąg do Krotoszyna. Wiedzieliśmy, że późnym wieczorem jechał pociąg w tamtym kierunku, a mieliśmy strach jak i policji niemieckiej, jak i dawnej granicy niemiecko – polskiej pomiędzy Zdunami a Cieszkowem.
Ale bez żadnych problemów dotarliśmy do Frauenwaldau, dzisiejszych Bukowic. Rowery mieliśmy ze sobą, więc pamiętam, że brukowaną drogą z Bukowic dotarliśmy do Linzen, to odległość jakoś tak ze 5 km.
Lędzina-Linzen. Wjazd do wsi od strony drogi głównej.2008 rok |
Kto wówczas jechał? Pamiętam , że byli: Mieczysława Biernat, Antoni Wielebski z Ligoty, Maria Piotrowska, Piotrowscy Idzi, Kazimierz, Władysław i Maria, Ignacy Jagodziński, Katarzyna Serafiniak z Ligoty, Antonina Florek z Nychów, Sylwester Kozal z Korytnicy, Kazimierz Wiśniewski z Korytnicy, Andrzej Dryjański, Mieczysław i Marian Mikołajczyki i ja Stanisława wówczas Kałowska.
Zaraz miejscowi gospodarze nas „zadysponowali” i już na drugi dzień w ich gospodarstwach pracowaliśmy.
Ponieważ my pojechaliśmy tam dobrowolnie, to nie musieliśmy się meldować w tamtejszym Arbaitsamcie, wystarczyło, wystarczyło ,że gospodarz, ten co nas przyjął poszedł do swoich miejscowych władz i nas tam zameldował.
Ja trafiłam do gospodarza nazwiskiem Antyn Oliwol. Jego rodzina składała się z żony Elfryda w
Linzen.Byłe gospodarstwo H.Langera.2008 rok |
wieku 27 lat, córki i dwóch synów oraz matki gospodarza 63 letniej kobiety. W 1942 roku Antyna wzięli do wojska i wszelki ślad po nim zaginął. Później również starszy syn Manfred również poszedł do armii i pozostał z nimi jedynie małoletni Rudi. Fajni to byli ludzie, nie gonili do roboty, byli ludcy. Co do zapłaty za moja pracę, to z tym był problem, gdyż byli, jak wszyscy Niemcy, bardzo chytrzy na pieniądze. Woleli dawać żywność, a że moja rodzina wywieziona ze swojego gospodarstwa cierpiała niedostatek, to byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. I im to pasowało, bo na przykład jak zabijali świnię, to za bardzo nie gustowali w słoninie (a przecież tam wówczas też zabijano świnię jak miała słoniny na sobie tak na pięć palców grubości), więc zawsze takie całe pałacie słoniny, razem z podlejszymi gatunkami mięsa, jak podgardle, boczek, nóżki ja dostawałam i przekazywałam to albo Ojcu , który niedaleko był na robotach, albo też zawoziłam rodzinie.
Mieczysława Wielebska z przyszłym Jej mężem Antonim byli u gospodarza nazwiskiem Freitag. Zaś Antosia Florkowa, Katarzyna Serafiniak z Ligoty oraz Piotrowscy Idzi,Władek z Nychów byli u najbogatszego gospodarza nazwiskiem Langer (miał chyba 200 mórg ziemii), zaś Kazimierz Idzi był na końcu wsi, a Maria była też u Langera.
Linzen.Byłe gospodarstwo H.Obuch.2008 rok |
Ze mną służyli Wiśniewscy Marian i Kazimierz. Byli jeszcze z nami we wsi, ale krótko-Andrzej Trojański, Helena Piotrowska i Marian Mikołajczyk, no i Mieczysław Mikołajczyk.
Ja tam miałam dobrze, chyba w życiu najlepiej, no , ale były to moja najpiękniejsze lata młodości. Nie było ,żadnego obowiązku, zwłaszcza, jak gospodarza zabrano do armii. Praktycznie to zabrakło we wsi mężczyzn - niemców i to my, Polacy sami decydowaliśmy co mamy robić, jak gospodarować. Jak była zabawa we wsi,a urządzane były w pierwszych latach naszego pobytu w sali pobudowanej w środku wsi, to ja zawsze tańcowałam ze wszystkimi kto mnie poprosił.Tam tez był sklep i przedszkole. W Sali tej też odbywały się przedstawienia. Ja do tego przedszkola zawsze odwoziłam i go odbierałam małego Rudiego. On z nikim nie chciał iść do przedszkola, jak tylko za mną. Przy sklepie był taki mały gościniec, gdzie wieczorem, dopóki nie zabrano ich do armii, zbierali się gospodarze na piwku.
Do kościoła Rzymsko-katolickiego jeździliśmy co drugą niedzielę do m.Hestynberg (Festenberg).Tam były dwa kościoły ewangelicki i rzymsko-katolicki. Niedaleko za Hestynbergiem był na służbie mój Ojciec, do którego na swięta zawsze jeździłam rowerem.
I tak przeleciało te ponad cztery lata.
Przyszła ostra zima 1944/1945,a wraz z nią zbliżający się szybko front.
Linzen.Dawna sala,przedszkole,sklep. 2008 rok |
Już od początku grudnia 1944 roku zapowiadano konieczną ewakuację na zachód.
I wreszcie tak 4 lub 5 stycznia 1945 stało się. W domach stały ubrane świąteczne choinki.
Do wyjazdu zaczął nawoływać sołtys i stróż nocny, podając godzinę wyjazdu. Trzeba przyznać, że wszystko odbyło się w spokoju i porządku, co mogło budzić podziw, gdyż front był tuż, tuż..
Gospodarze spakowali najpotrzebniejsze rzeczy na wozy, pohaczyli również wozy innych, co nie mieli koni i ruszono. Ja miałam jechać z moimi , już miałam spakowaną walizeczkę. Lecz tuż przed odjazdem przyszedł do mnie Wiśniewski i gada:”co Ty głupia z Niemcami chcesz jechać? Bóg wie dokąd?” I ja zwątpiłam, powiedziałem Elfrydzie Oliwel, że ja tu zostanę , będę pilnować gospodarstwa, wszak im opowiadano, że wyjeżdżają tylko na parę dni… i wszyscy się popłakaliśmy, najgorzej było z Rudim, który do mnie był bardzo przywiązany.. I wozy ruszyły. Naszym powoził Kazimierz Wiśniewski. A jak On wrócił po wojnie z miejsca dokąd z Niemcami zajechał, to opowiadał, że ruskie oddzielili wszystkie kobiety od pozostałych i po kolei wszystkie gwałcono…po drodze ich koń złamał nogę, gdyż drogi były bardzo śliskie. A zima była bardzo sroga..
Z rodziny moich gospodarzy wyjeżdżali gospodyni, jej syn Rudi i matka. Z nimi jechali też kuzynka i wuja z Wrocławia, którzy w tym czasie do nich przyjechali, chcąc widocznie się uchronić się przed walkami w tym mieście.
Tak za dwa dni, po wyjeździe Niemców wyruszyliśmy do swoich domów. A w wiosce pojawili się już ruskie. W międzyczasie naradzaliśmy się co robic…pojedliśmy sobie porządnie, bo zabiliśmy kury i nagotowaliśmy fajnego rosołu. Spakowaliśmy swoje rzeczy na takie małe dziecięce sameczki, a takich było dużo w domach i po śniegu ruszyliśmy w stronę Milicza. Po drodze leżeli zamarznięci polegli żołnierze z obydwu stron. Bardzo się bałam. Pierwszą noc spaliśmy w Miliczu, w jakimś opuszczonym domu. Pamiętam, że miasto nie było specjalnie zniszczone, tylko wypełnione było pierzem…Nawet Antoś rozdarł jedną pierzynę i z poszycia zrobił taki polski sztandar, abyśmy byli poznawani.. Następnie przez Krotoszyn, Rozdrażew dotarliśmy do naszych miejsc zamieszkania.
Korytnica, marzec 2008 roku